Kamień naturalny – zarys dziejów cz.VII

W średniowieczu nie znano urlopów pracowniczych i dzień roboczy był dłuższy aniżeli dziś, lecz liczba świąt kościelnych była tak imponująca, że dopiero w drugiej połowie XX w. po uchwaleniu minimum dwudziestodniowych urlopów, dorównaliśmy pod tym względem tej tak zohydzonej przez lewicowych myślicieli epoce.

Fot. M. Dankowski
Fot. M. Dankowski

Robotnicy, a więc i kamieniarze, pracowali przeciętnie 5 dni w tygodniu. W soboty pracowało się do obiadu. Wszelako za dni wolne nie płacono. Ich wypoczynek był całkowicie zorganizowany przez władze. Nie musieli się turbować, co mają począć z wolnym czasem, jak to się dzieje teraz. Przepych świąt kościelnych był niewyobrażalny.
Z rachunków katedry w Autun (z 1299 r.) wynika, że za wydobycie kamienia przeznaczonego na konserwację kościoła św. Łazarza zapłacono 8 liwrów, 10 sous i 4 denary.
Liwr to była potęga. Funt srebra. Tysiąc liwrów to był mały majątek. Pięć tysięcy liwrów, przyznane jednej z katedr przez pewnego możnowładcę, wystarczało na piękne wykonanie ogromnego dachu.
Roczne wpływy budowniczego Roberta Clavela, kontrolującego rachunki w Autun, podane nam przez nieocenionego Jeana Gimpela, ale dzięki wcześniejszym badaniom wybitnego znawcy przedmiotu R. Quicherata, wynosiły 400 liwrów. Składały się na nie:
– podatek nałożony na kapitułę,
– wpływy z nie obsadzonych kościelnych beneficjów, normalnie powinny pójść one do Rzymu, lecz z uwagi na wagę sprawy, Stolica Apostolska zdecydowała o pozostawieniu ich na miejscu,
– wpływy z odpustów przyznanych ludziom wspierającym finansowo budowę (zresztą te odpusty im się należały – mogli te pieniądze wydać w inny sposób, np. przepić lub opłacić rozkosze seksualne),
– wpływy ze skarbonek założonych specjalnie na rzecz budowy oraz inne wpływy np. testamentowe,
– wpływy z kwesty oraz z bractwa św. Łazarza.

Wydatki były najrozmaitsze. Dla przykładu: zakup konia pociągowego to były 3 liwry, tyleż kosztowało wynajęcie domu przez pół roku dla mistrza dekarskiego, tak ważnego dla budowy, że “firma” płaciła za jego zakwaterowanie. Ale za swoje prace dekarskie wziął już 70 liwrów.
Najniżej w hierarchii stali robotnicy niewykwalifikowani. Często byli to tzw. ludzie luźni, uciekinierzy ze wsi. Prawo stanowiło, że jeżeli taki luzak przetrwał w mieście rok i jeden dzień, to zyskiwał pełnię praw miejskich i żaden feudał nie miał już doń praw. Zajmowali się głównie kopaniem fundamentów.
Nic innego wszak nie potrafili.

Fot. M. Dankowski
Fot. M. Dankowski

Robotnicy wyspecjalizowani np. kamieniarze, zarabiali od tamtych trzy razy więcej. Brali oni sobie do pomocy wyrobników noszących kamienie. Murarze zaś mieli czeladników mieszających zaprawę. W II połowie XIII w. kiedy osłabł w gospodarce liberalny duch i namnożyło się cechów, ściśle wyrażających ducha korporacyjności, w cechowych statutach pojawiło się dążenie do zapewnienia wysokiej jakości wyrobów:
“Jeśli gipsiarze posyłają gips… murarz pracujący dla tego, do kogo posłany został gips, musi zgodnie ze swą przysięgą dopilnować, by miara gipsu była dobra i uczciwa; a jeżeli żywi podejrzenia co do miary, to winien pomierzyć gips; jeżeli odkryje, że miara nie jest dobra, gipsiarz zapłaci sous grzywny. Jeżeli gipsiarz przywykł stale do gipsu dodawać czegoś, czego dodawać nie powinien, i nie chce się poprawić, to mistrz cechowy może zabronić mu wykonywania rzemiosła; a jeśli gipsiarz nie chce porzucić rzemiosła, mistrz winien powiadomić prevota Paryża, a prevot Paryża (szef policji) winien użyć siły!”.
W rejestrze “taille” (podatek pogłówny) płaconego przez Paryżan w XIII w. na 15 200 płatników (czyli liczba ludności była kilka razy większa), znajdujemy 192 osoby związane z pracą w kamieniu, a mianowicie 104 murarzy, 12 kamieniarzy, 36 gipsiarzy, 8 “gości”: od zapraw, 2 rzemieślników układających kamienne ciosy, 18 pracowników kamieniołomów, 7 pomocników murarskich, 3 rębaczy z grubsza obciosujących kamień i 2 rzemieślników – fachowców od układania kamiennych posadzek.
Skala podatków płaconych przez gipsiarzy jest nader rozległa: od 1 sous do 4 liwrów i 12 sous.
Najwięcej zapłaciła kobieta – pani Marie. Rozmiary taille świadczą w jej przypadku o tym, że była ona bizneswomen; prawdopodobnie posiadała na własność kamieniołomy gipsowe w rejonie Montmartru.
Gips paryski w średniowieczu był niezwykle ceniony; eksportowano go nawet do Anglii. W podatkowym spisie badacze natknęli się na nazwiska kobiet zajmujących się murarką oraz przyrządzaniem gipsu i zapraw. Nie pracowały natomiast w kamieniołomach, co nie dziwi, gdyż praca ta wymagała wielkiej siły fizycznej. Wydzieranie kamienia z ziemi zawsze było synonimem trudu.
Rzymianie masowo używali do tego celu więźniów. Podobnie czyniły cywilizacje: amerykańska i łacińska w erze nowożytnej. Jedynie Grecy nie; ci posługiwali się tu pracownikami najemnymi, ludźmi wolnymi, którzy w ten sposób zarabiali na chleb swój powszedni.
Kamień w tej epoce był zawsze pochodzenia lokalnego. W okolicach Paryża, prócz świetnego gipsu, występowały także złoża drobnoziarnistego twardego wapienia, z którego rzemieślnicy określani w źródłach pojęciem “mortellier”, wyrabiali moździerze, naczynia doskonale wypolerowane.
Jednocześnie słowo “mortellier” oznaczało też pracownika przygotowującego zaprawę, z tego samego drobnoziarnistego wapienia.
Ci od moździerzy byli cenieni bardzo wysoko. Statut cechowy mówi tak: ,,Mortelliers zwolnieni są od podatku quet, podobnie jak wszyscy kamieniarze od czasów Karola Młota, z ojca na syna, jak to zostało powiedziane ławnikom”.
Pracujący w kamieniu składali się jakby z dwóch wielkich “gałęzi” tego samego drzewa. Pierwszą tworzyli robotnicy z kamieniołomów, twórcy owych doskonale wypolerowanych kamiennych moździerzy tudzież kamieniarze właściwi. Drugą – gipsiarze i murarze. Murarze układali kamienie, a gipsiarze szykowali wapienną zaprawę.
Imiona murarzy znikają z rachunków w zimie, ponieważ wtedy nie pracowali. Przed zejściem z placu budowy, okrywali oni mury słomą bądź końskim nawozem, by chronić je przed niszczącym działaniem mrozu i wilgoci. Były to jakby doraźnie zaimprowizowane hydroizolacje, o jasno wytyczonym odcinku czasowym, gdyż pozbywano się ich wiosną.
Najlepsi murarze byli na zimę zatrudniani przez budowniczych katedr w warsztatach zlokalizowanych u stóp wznoszonego obiektu. Kanonicy zachowywali się tak, jak hetmani szlacheckiej Rzeczpospolitej; demobilizacja naszej jazdy polegała na tym, że chorągwi nie rozwiązywano, zostawiając pod znakami najbardziej doświadczonych towarzyszy husarskich czy pancernych; reszta żołnierzy, a zwłaszcza pocztowi, musiała szukać sobie innego zajęcia. I nikt przeciw temu systemowi nie protestował. Bunty żołnierskie zdarzały się jedynie wtedy, gdy państwo zalegało z żołdem, co niestety było nagminną praktyką. Strajki w obronie miejsc niewydajnej i bezsensownie ekonomicznej pracy to dopiero wymysł epoki industrialnej. Średniowiecze ich nie znało. Zwolniony kamieniarz wracał na wieś, albo szedł pracować w innym zawodzie. Przedtem jednak wynajmował katedralnej kapitule swój wózek. Wózki były potrzebne do przywiezienia kamienia na plac budowy. Kamieniołomy pracowały “na okrągło”. Życie w nich było ciężkie (pylica, wilgoć, ciemności, ogromny wysiłek). Łamacze kamieni należeli do najbiedniejszych wyrobników. Zatrudnieni w kamieniołomach figurowali w spisach podatkowych wśród osób płacących najniższą stawkę.
Wszystkiego, czego człowiek średniowiecza dowiedział się o kamieniu, dowiedział się sam. Nie przetrwało nic z bogatej spuścizny imperium rzymskiego. Kamieniarz musiał uczyć się rozpoznawać grubość pokładu, oceniać wartość złoża, zalety i wady poszczególnych rodzajów surowca.
Kamieniarze szli na pierwszy ogień: na fundamenty potrzebne były tysiące metrów sześciennych kamienia łamanego. Niektóre katedry mają taką samą kamienną masę w głąb, jak i nad powierzchnią. W kamieniołomach pracowało się w grupach ośmioosobowych. Gdy król Anglii ufundował ostatnie opactwo cysterskie (w 1277 r.) naznaczony przezeń kierownik robót mistrz Walter posłał wpierw robotników do odległego o 8 km kamieniołomu.
Przez trzy lata ludzie ci przywieźli 35 tysięcy wozów wypełnionych przez brzegi kamieniem. Aby było to możliwe, musiały opuszczać wozy teren wydobycia dokładnie co piętnaście minut.
Angielscy historycy drobiazgowo zbadali rachunki obu grup pracowniczych (wykwalifikowanych rzemieślników pracujących w kamieniu oraz zwykłych wyrobników zatrudnionych w samych kamieniołomach).
Wyszło im, że primo, ci pierwsi zarabiali 2-3 razy lepiej, a secundo – że pochodzili z różnych stron. Miejscowi wśród nich byli ledwie kilkuprocentową mniejszością.
Inaczej sprawa wyglądała z tymi drugimi. Ci w 85 procentach byli pochodzenia lokalnego. Kierownicy robót w kamieniołomach otrzymywali płace tylko o połowę wyższą od swych podwładnych. Średniowiecze było raczej egalitarne w ramach niskich stanów.
System płacy był – jak byśmy to dziś powiedzieli – akordowy. Płacono od wydobytej sztuki. Historycy policzyli, że francuski kamieniarz za przywieziony na plac budowy mały kamień otrzymywał 2 denary (najmniejsza moneta zdawkowa), za średni – 4 denary i 5 denarów za największy kamień.
W spisie taille z 1292 r. figuruje carriers (pracownik kamieniołomów) imieniem Asce, płacąc 6 liwrów, czyli 120 razy więcej niż inny carrcier: Jehan. Asce był najwyraźniej przedsiębiorcą, właścicielem kamieniołomu. Pocieszające, że można było na tym zajęciu zarobić niezłe pieniądze.
Kamienie często obciosywano na miejscu wydobycia. Kanonik sprawujący nadzór nad budową wysyłał swych fachowców do kamieniołomu. Koszt transportu był wysoki. Przewiezienie kamienia na odległość 18 km podwajało jego cenę. Czyli z tym popularnym ówcześnie budulcem była taka sama sprawa jak z cementem dziś: wytwórcy i użytkownicy działali na małych, lokalnych rynkach. Opat Cluny sprowadzał wprawdzie marmur z odległości idących w setki kilometrów (drogą wodną oczywiście, transport wodny był tańszy i technicznie wykonalny, stan średniowiecznych nawierzchni był gorzej niż fatalny). Ale był to marmur używany w celach zdobniczych, a poza tym, Cluny miało wtedy nieograniczone możliwości finansowe, jak B. Gates czy G. Soros dzisiaj.
Wymiary kamieni starano się standaryzować (podobnie czynili starożytni). Władze jednego z miast ogłosiły, że potrzebne im kamienie muszą mieć po stronie licowej 8 cali szerokości i tyleż wysokości.
Za ociosanie jednego kamiennego bloku o kubaturze sążnia fachowiec dostawał pół sous. To wtedy, gdy był “akordowcem”. Czasami jednak był na dniówce lub otrzymywał wynagrodzenie płatne raz w tygodniu. Aliści musiał być już wtenczas pracownikiem o sprawdzonych kwalifikacjach. Praca na akord częstsza była w XII stuleciu niż późniejszym oraz częstsza na południu niż na północy królestwa. Na akord zatrudniano robotników przymusowych. Szybko wzniesiony trzynastowieczny zamek panów w Coyucy, jeden z najwybitniejszych rodów feudalnej Francji, zawdzięczał te dobre tempo pracy robotników ściągniętych siłą. Wyryli oni na kamiennych obwarowaniach około sześćdziesięciu różnych znaków kamieniarskich.
Czym one były? I po co je robiono? Aby rozróżnić jednego kamieniarza od drugiego. Każdy pracujący w kamieniu swój znak wycinał, aby pod koniec tygodnia jasne było, ile de facto zrobił! (W zohydzonych przez lewicowców różnej maści wiekach średnich nie znano pojęcia płacy za sam fakt posiadania etatu; ten “boski” wynalazek jest efektem triumfu idei socjalistycznego państwa centralistycznego).
Różnorodność używanych znaków może fascynować. Niekiedy były to inicjały kiedy indziej – figury geometryczne; zdarzało się i całe imię świadczące o tym, że jego właściciel liznął co nieco z podstaw ówczesnej wiedzy.
Znak przechodził z ojca na syna; posługiwały się nim całe kamieniarskie pokolenia; w końcu stały się te znaki jakby podpisem.
Wiele z nich wyryto w części wewnętrznej muru i odkrywa je dopiero potomność. Nie znaczy to, że niektórzy pracownicy byli bardziej skromni, a inni – bardziej próżni. Człowiek dopasowujący kamień kładł go jak mu pasowało, nie licząc się ze znakami.
Niektóre znaki pochodzą jeszcze z kamieniołomów. Gdy materiał dostarczany był z dwóch kamieniołomów, potrzebny był sposób na jego rozróżnienie. Co więcej, istotne posiadało to znaczenie dla trwałości samej budowli. Poszczególne partie muru winny pochodzić z jednego złoża. Wówczas lepiej były skorelowane.
Prócz tych “księgowych” oznakowań funkcjonowały w praktyce jeszcze znaki stawiane przez konstruktorów. Czynili oni je, by bronić się przed pomyłkami. Jak pisze J. Grimpel:
“Kierownik warsztatu w Reims, chcąc uniknąć przykrej pomyłki ze swymi trzema tysiącami rzeźb, obmyślił system znakowania rytego w kamieniu, aby murarz wiedział, gdzie ma umieścić powierzony mu posąg. Znaki konstrukcyjne wskazywały stronę katedry, portal, w którym dany posąg winien być wmurowany, oraz miejsce posągu w portalu. Ważnym elementem życia kamieniarzy były szopy – “loże” – do których odwoływało się potem wolnomularstwo spekulatywne (masoneria), określające siebie jako ruch wywodzący się od dawnych budowniczych katedr.
W tych szopach robiono wszystko poza nocowaniem. Spano w miejskich zajazdach lub też w specjalnych dormitoriach, jeżeli budowano w szczerym polu, co i dziś się zdarza (vide: bazylika w Licheniu wznoszona przez giełdowy Budimex).
Rankiem kamieniarze szli do szopy po narzędzia, w południe jedli w niej obiad, jeżeli było gorąco, w szopie odpoczywali, jeśli lał deszcz – pracowali.
W szopach wiele dyskutowano, na tematy zawodowe i pozazawodowe. Niekiedy się kłócono. Czasami zajścia nabierały gorszącego charakteru. Wtedy kapituła prosiła o pomoc straż miejską. Kamieniarze i murarze należeli do elity ówczesnych pracowników najemnych. Ciągle się przemieszczali. Rozliczne powody skłaniały ich do wędrówek. Ciekawość świata, chęć zarobku… Przerwaną w jednym miejscu pracę kontynuowano w drugim. Nie istniały paszporty, nie było granic. Jedynymi granicami były granice świata chrześcijańskiego. Poza nie się nie wypuszczano. Jeśli Wschód to Królestwo Jerozolimskie. Dziełem europejskich kamieniarzy była niezdobyta twierdza krzyżowców Krak oraz inne zamki. Tam nie budowało się katedr. Królestwo żyło w stanie zagrożenia, nieustającego zagrożenia.
Życie budowniczych zasadniczo różniło się od życia innych robotników. Inni prowadzili życie osiadłe. Budowniczowie przemieszczali się w celach zawodowych. Tworzyli jakby lotne brygady, aż do czasu, kiedy nasilający się duch korporacyjności zaczął ujmować ich w karby.
Stało się to wszak dopiero w XIV w. I to w Londynie, największym obok Paryża europejskim mieście. Paryż liczył wtedy 200 tysięcy mieszkańców, Londyn – 50 tysięcy.
Określenia używane w Anglii na oznaczenie kamieniarzy rozróżniały między pracującymi w miękkim i twardym kamieniu. Ci pierwsi to byli tzw. freemason. Z kamieniarzy pracujących w doskonałym miękkim (“luźnym”) kamieniu wapiennym zrodzili się specjaliści od rzeźby. Odrodzenie zaczęło już uważać ich za artystów.

Jerzy Grundkowski
Fot. Marek Dankowski

WARSTWY – DACHY i ŚCIANY numer 4’00

Udostępnij ten wpis

Post Comment